Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Warhammer 40,000: Space Marine 2 Recenzja gry

Recenzja gry 4 września 2024, 18:00

autor: Jakub Paluszek

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Minęło już 13 lat, odkąd po raz pierwszy przywdzialiśmy pancerz kapitana Demetriana Titusa w pierwszym Space Marinie. Ten czas nie był dla niego łaskawy – z jego perspektywy upłynęło już ponad 100 lat, które spędził w gościnie u inkwizycji, na torturach i przesłuchaniach. Teraz jednak po degradacji wraca w szeregi swojego zakonu, by raz jeszcze udowodnić, że w jego dwóch sercach jest miejsce dla tylko jednego Imperatora.

A tak się składa, że Imperator potrzebuje każdej pary uzbrojonych łap, bo oto do kolejnego układu planetarnego zawitał rój tyranidów. Ponownie więc będziemy zerkać zza ramienia Titusa, będziemy ciąć, miażdżyć, ostrzeliwać, tłuc, pozbawiać kończyn oraz... otwierać drzwi, obsługiwać windę i przerzucać gruz. Mimo że twórcom zabrakło umiejętności, by zapewnić płynne doładowywanie się lokacji rodem z God of War, i tak szanuję to, że gra bardzo dobrze wie, czym ma być. Jej tożsamość opiera się na tym, co w Warhammerze 40k najważniejsze – na groteskowej przemocy potraktowanej z należytą surowością, patosem i fanatyczną wręcz powagą. Przedstawiono tu świat, w którym nie ma „tych dobrych”, a tylko ci mniej w danym momencie źli. Nie ma tu nieudolnie wplecionych żarcików, nikt nie próbuje podczas wymiany ognia demonstrować nonszalancji i silić się na młodzieżowy luz.

Tryb w wielkim projekcie Boga-Maszyny

Aby nie powielać komunału, że ta gra rzeczywiście sprawia, iż czujesz się jak kosmiczny marine, powiedziałbym raczej, że najnowsze dzieło Saber Interactive mocno się stara, byśmy poczuli się częścią tego świata. To oznacza, że odczuwamy pewną potęgę wynikającą ze sterowania genetycznie doskonałym, choć nudnym ultramarine’em, zarazem jednak sama galaktyka jest tak niebezpiecznym miejscem, iż nawet tak niepowstrzymana siła może poślizgnąć się na skórce heretyckiego banana. To jednak traktuję jako duży plus – oczywiście już w pierwszej części Titus wyróżniał się spośród innych marines, ale kiedy w „dwójce” pewne wydarzenia eskalują, i tak pozostajemy tylko trybem w wielkim projekcie Boga-Maszyny. Ot, po prostu na miejsce dociera ktoś przewyższający nas rangą i ekwipunkiem, a my zdajemy sobie sprawę, że nasza ewentualna śmierć to nie koniec tej historii, bo to nie jest historia o nas.

Gra nadal ma swojego absolutnie banalnego MacGuffina fabularnego i boli to tym bardziej, że to scenopisarstwo w znanym i nielubianym stylu: „somehow Palpatine survived”. Snuta tu opowieść nie udziela w zasadzie odpowiedzi na pytanie, które gracze zadawali sobie w finale części pierwszej, a i tak kończy się cliffhangerem. Wróć. Epilog w zasadzie nie wprowadza żadnego napięcia. Ostatnie sekwencje są prawdziwym świętem nerdozy, ale wszystko, co dzieje się potem, wygląda, jakby grę urwano w 2/3, zostawiając trochę „na później”. Następuje pewien fabularny twist, który chyba miał wgnieść mnie w krzesło, ale kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, zrozumiałem, że to po prostu wstęp do części trzeciej. Przykre to o tyle, że chyba nikt nie spodziewał się tu mistrzostwa narracyjnego, niemniej historia, nawet jeśli naiwna, do samego zakończenia prowadzona jest rzetelnie. Jak wspomniałem – siedzi mocno w meandrach tego uniwersum i tym się broni nawet z mojego punktu widzenia, choć fanatykiem Warhammera nazwać się nie ośmielę.

Jakie inne uniwersum da Wam takie widoki?Warhammer 40,000: Space Marine 2, Focus Entertainment, 2024.

Zarówno Titus, jak i nowi członkowie jego oddziału nie mają zbyt wiele charakteru, choć scenarzyści próbowali. Jeden towarzysz to Gadriel, służbista, kolejna – zdaje się – inkarnacja Pana Marudy Leandrosa, a drugi to zaślepiony fanatyczną nienawiścią do Chaosu Chairon, w gruncie rzeczy spoko gość. A o Titusie mogę powiedzieć tyle, że ma ponad 200 lat, służył w Straży Śmierci, zaliczył bardzo nietypowy upgrade i potrafi opierać się Chaosowi, bo... lojalność (sic).

Potęga roju

Zbytnie roztrząsanie kwestii psychologicznych i introspekcja to herezja, więc skupmy się lepiej na tym, co tu najważniejsze, czyli na rozgrywce. Space Marine 2 to inny teatr działań wojennych, inne zagrożenia – nie walczymy już z orkami, a przytłaczającymi chmarami paskudztw pochłaniających światy w tempie, przy którym ziemska szarańcza to Tadki Niejadki. Saber Interactive opracowało niegdyś na potrzeby World War Z autorski silnik, który umożliwia generowanie takich właśnie imponujących mas wrogów, co i tutaj sprawdza się świetnie. Kiedy w naszą stronę zmierzają hordy xenosów, kiedy wspinają się po sobie w ślepym pędzie, by sforsować mury, to nawet jeśli ich poszczególne animacje czasem się nieco wykrzaczą, i tak czuć potęgę roju. Również starcia z takim przeciwnikiem wymagają nieco innego podejścia. Przyzwyczajony do potyczek z części pierwszej rzucałem się radośnie w wir walki, jednak bardzo łatwo można dać się otoczyć, a wrogowie nie lubią grzecznie czekać na swoją kolej do ataku. Gra nadal jednak daje nam trochę luzu, bo tym razem jesteśmy na przykład niewrażliwi na obrażenia, gdy wykonujemy finiszery.

Widzisz te góry? Możesz je wysadzić.Warhammer 40,000: Space Marine 2, Focus Entertainment, 2024.

Przebudowano też system zdrowia oraz osłon. Tarcza ma teraz trzy stopnie naładowania i to ona najpierw przyjmuje cały wycisk. Regeneruje się po dłuższej chwili sama, choć zalecane jest dokonywanie egzekucji i finisherów, które z automatu doładowują co najmniej jeden stopień. Pasek zdrowia, raz nadszarpnięty, nie będzie regenerować się sam, więc jeśli po dłuższej walce mocno ucierpi nasze zdrowie, to po ponownym przeciążeniu osłon wystarczy jeden cios od najmniejszego smarka, by dokonać żywota. Zdrowie zregenerować można znaną z poprzedniej gry umiejętnością Titusa chwalebnej furii, w trakcie której zadajemy też większe obrażenia, ale pomóc mogą teraz także stymulanty lub odpowiednio sprawne zrewanżowanie się atakującemu. Kolejną zmianą, krokiem ewidentnie w stronę większego nacisku na co-op, jest też fakt, że zgon nie oznacza automatycznie końca gry. Titus upada na kolana, ekran cały upaćkany jest keczupem i klasycznie któryś z towarzyszy może go jeszcze podnieść; banalne rozwiązanie, ale jeśli w jakimś uniwersum sama siła wiary w boga-monarchę chroni przed śmiercią, to właśnie tu.

Rip and tear!

Oczyszczać galaktykę z xenosów będziemy ponownie za pomocą broni dystansowej i stosunkowo rozbudowanego systemu walki wręcz. Arsenał nie rozrósł się jakoś specjalnie względem części pierwszej, choć teraz dźwigać można tylko broń białą oraz główną i podręczną broń palną. Okazyjnie prujemy także z ciężkiego boltera lub melty, ale te mają limitowaną amunicję, której nie sposób uzupełnić na polu bitwy. Ograniczenie udźwigu kosmicznego marine’a teoretycznie wymuszać ma częstszą żonglerkę sprzętem, ale w praktyce uzbrojenie wala się tu tak gęsto, że trudno nie potknąć się o miecz łańcuchowy czy inny bolter (poszczególne boltery niby czymś tam się od siebie różnią, ale w chaosie walki nie bardzo da się to odczuć). Diabeł tkwi jednak w szczegółach czy raczej w rozkładaniu na czynniki pierwsze mechanik w multiplayerze, gdzie każdy punkt obrażeń może być różnicą między fragiem i byciem fragiem.

Stan trybów multi będzie można w pełni ocenić dopiero po jakimś czasie.Warhammer 40,000: Space Marine 2, Focus Entertainment, 2024.

To powiedziawszy, dodam, że broń wygląda i brzmi świetnie. Dotyczy to także broni białej – ten aspekt walki twórcy postanowili nieco rozbudować. Uspokoję entuzjazm – to nie jest najbardziej rozwinięty i najwspanialszy system na świecie, ale wciąż okazuje się piekielnie przyjemny. Każda z dostępnych broni do personalnego uwalniania od herezji ma swoją charakterystykę i tu już warto od czasu do czasu je zmieniać w zależności od tego, z kim będziemy stawać w szranki. Koszmar ekologów w postaci miecza łańcuchowego wydaje się uniwersalny, choć do kontroli tłumu lepiej sprawdzi się młot. Niepozorny nóż bojowy to świetne rozwiązanie w pojedynkach, a jeśli chcemy być bardziej wszechstronni, miecz energetyczny będzie w sam raz na tę okazję, oferując szybki oraz ciężki tryb walki. Chcę podkreślić, że samo w sobie nie robi to takiego wrażenia – to klasyka sięgająca czasów gry w „papier-nożyce-kamień”, ale Space Marine 2 przyjemnie łączy walkę zarówno na dystans, jak i w zwarciu, biorąc to, co najlepsze, z części pierwszej i usprawniając to, co już wtedy działało bardzo przyzwoicie. Poziom trudności potrafi dać w kość na weteranie, który określany jest przez twórców jako ten domyślny. Poziom normalny, na którym chciałem jak najprędzej uporać się z fabułą, może być momentami nawet nieco zbyt łatwy. Walka potrafi zrobić się bardzo chaotyczna, ale mając przyzwoity samouczek (w przeciwieństwie do dema), o wiele lepiej rozumiałem, co w takich sytuacjach robię źle. Tym razem zdecydowanie łatwiej było o dobry flow.

Chaos!

Dzieje się tu też bardzo dziwna rzecz – nie traktuję wspomnienia o tym jako spoilera, bo i twórcy nie bardzo się z tym kryją. W pewnym momencie poza rojem tyranidów przychodzi nam ponownie zmierzyć się z zastępami Chaosu – tym razem to rodzina wielodzietna (Thousand Sons) i w nieco innych ciuszkach, ale to nadal powtórka z rozrywki. Nie jest to w sumie niczym złym, bo zmienia nieco tempo potyczek i wymusza inne taktyki, jednak wówczas walka wraca do motywów znanych już z części pierwszej i najbardziej charakterystyczny element w postaci mierzenia się z dziesiątkami przeciwników jednocześnie zostaje właściwie wyrzucony do kosza, by w ogóle nie wrócić. Szkoda.

Mamy oczywiście bardzo klasyczny system kontr i uników, który – choć oklepany jak gwardia imperialna na Cadii – pasuje tu na tyle, żeby nie razić. Odpowiedni unik (lub ogłuszenie xenosa mocnym atakiem) pozwala na szybką egzekucję za pomocą boltera i zastrzyk dopaminy. A te finiszery... na Imperatora!

Finiszery są absolutnie kuriozalne, groteskowo brutalne, krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek ich zalet. Słowo daję – przypominają się wspaniałe czasy starszych odsłon God of War. Smuci tylko, że animacje bardzo szybko stają się powtarzalne, a że system kontrowania i egzekucji jest mocno powiązany ze sztuką przetrwania na polu bitwy, tak mała ich liczba prędko zaczyna kłuć w oczy.

Jak w Astartes Project

Czymś, co uważam za ogromny sukces Space Marine’a 2, a co stanowi wypadkową warstwy wizualnej i gameplayu, jest klimat nie tylko tego bardzo specyficznego uniwersum, ale i samej esencji tego, czym są kosmiczni marines. Być może pamiętacie, jak viralową popularność zyskała seria animacji Astartes Project autorstwa Syamy Pedersena. Games Workshop dostrzegło jego talent, zaoferowało mu pracę i... słuch o nim zaginął. W każdym razie – Space Marine 2, podobnie jak wspomniane animacje, imponująco obrazuje, jakim zjawiskiem, jak sprzeczną z naturą, bezlitosną anomalią jest ten gigant. Kawał cielska, przy którym dorosły człowiek to ten spłaszczony memiczny Keanu Reeves. Z pozoru ociężały olbrzym, a jednak zdolny do niepokojąco szybkich zrywów. Ten cool factor nie znudził mi się przez całą grę nic a nic! Miażdżenie przeciwników z góry przy użyciu plecaka rakietowego i ciężkiego młota wywoływało uśmiech tak na początku, jak i na końcu tej dziesięciogodzinnej przygody.

Rzeź - wszechobecna.Warhammer 40,000: Space Marine 2, Focus Entertainment, 2024.

Modele głównych postaci wyglądają świetnie, a liczba detali na pancerzach cieszy oko przez całą grę, razi za to mimika bohaterów. Strzelam, że marines nie są najbardziej empatycznymi istotami w galaktyce, ale miny, jakie czasem robi Gadriel, zalatują rokiem 2008. Na uznanie zasługują również autorzy przerywników filmowych – szkoda, że to tam dzieją się nieraz najciekawsze rzeczy, niemniej są one świetnie zaaranżowane i klimatyczne. Dodajmy do tego spektakularne lokacje – nawet jeśli da się dostrzec, że to makiety i teatrzyk dla graczy, widoki i tak potrafią wprawić w zdumienie. Czuć tu o wiele lepiej skalę konfliktu, w którym bierzemy udział. Inwazja tyranidów wygląda jak galaktyczna plaga, a nie jak desant garstki orków na dworzec w Bytomiu. Space Marine 2 brzmi dokładnie tak, jak brzmieć powinien, a soczyste audio harmonizuje z obrazem. Przykro natomiast, że muzyka tylko po prostu jest, a w kluczowych momentach fabuły nie „dowozi” zupełnie; szkoda, bo byłem sporym fanem wojennych bębnów, zagrzewających do boju w części pierwszej.

Razem raźniej?

Space Marine 2 pozwala przejść niemal całą kampanię (poza prologiem) także w maksymalnie trzyosobowym co-opie, co jest bardzo miłym pomysłem, niemniej uspokajam – granie solo z botami nie okazuje się wcale jakimś uboższym doświadczeniem. Boty są zazwyczaj kompetentne na tyle, że nie przeszkadzają, a coś tam czasem pomogą. Co jednak bardzo mi się spodobało, to to, jak rozwiązano misje stricte co-opowe zwane „operacjami”. Raz, że można przejść je również w pojedynkę (znów w towarzystwie botów), a dwa, że są one czymś więcej niż tylko zapychaczami. Brakuje im rozmachu kampanii, ale pokazują na przykład wydarzenia dziejące się równocześnie z tymi z głównej fabuły, więc zobaczymy na własne oczy poczynania innego oddziału, który pomógł Titusowi, przełączając gdzieś daleko jakiś kosmiczny wihajster. Fajny smaczek.

PLUSY:
  1. Szalenie satysfakcjonująca walka;
  2. świetna oprawa;
  3. poczucie bycia w świecie Warhammera 40k;
  4. gra traktuje się bardzo serio;
  5. walka z tłumami!
MINUSY:
  1. historia jako pomost pomiędzy częścią pierwszą i trzecią; brak solidnego zakończenia;
  2. spadek tempa od połowy kampanii;
  3. stan serwerów przed premierą budzi obawy.

Zbliżamy się jednak do niezwykle grząskiego elementu tej recenzji – jak ocenić bowiem multiplayer, jeśli to właśnie ten tryb ma być rozwijany jeszcze bardzo długo w formie tak zwanej gry-usługi? Oznacza to nowe misje kooperacyjne, ale także sporo zawartości do PvP oraz oczywiste poprawki w balansie plus bardzo problematyczną kwestię łączenia gry nie tylko np. ze Steamem, ale również z Epic Games Store, co – jak wiemy – może sprawić, że pewnego dnia już po prostu nie pogramy w coś po zainwestowaniu weń kilkudziesięciu godzin. Przed premierą serwery z oczywistych względów świecą pustkami (o ile w ogóle działają...), więc na definitywną ocenę trybu multi jest jeszcze za wcześnie. Rozbudowano tu jednak system customizacji naszych postaci (każda z sześciu klas może mieć własne malowanie), a potencjał w multiplayerze „jedynki” był na tyle duży, że utrzymywał grę przy życiu przez długie lata, więc i tym razem to naprawdę może się udać. System walki został skonstruowany na tyle solidnie, że podczas rozgrywki z innymi graczami również staje na wysokości zadania. Wstrzymałbym się jednak z huraoptymizmem, bo wyboisty wykres recenzji Helldivers 2 pokazuje bardzo dobrze, jak burzliwa i niestabilna jest kwestia rozwoju takiego tasiemca, i to nawet przy sporym zaufaniu graczy. Na plus na pewno należy zaliczyć za to działający na start crossplay między wszystkimi platformami.

Prosta droga wiedzie do celu każdego sługę Imperatora

Cieszy mnie, że nie spotkałem się podczas tej kilkunastogodzinnej przygody z żadnymi poważnymi błędami (raz tylko żołnierzy Chaosu coś odłączyło od centrali i stali jak widły w polu, ale problem minął przy następnej potyczce) i choć nie jest to arcydzieło pod względem opowiadanej historii, to jednak dość sprawnie porusza się po tym ciekawym uniwersum (szkoda, że główny bohater znów zostaje smerf... znaczy ultramarine’em!), rozwijając to, co najlepiej działało w części pierwszej – a jeśli tryb multiplayer będzie rozwijany w przemyślany sposób, to ocenę będzie można podwyższyć o pół oczka. Druga odsłona przygód kosmicznego Tytusa, Romka i A’Tomka wie bardzo dobrze, czym chce być i gdzie leży większość jej mocnych stron. To pozycja liniowa tak mocno jak prosta droga wiedzie do celu każdego sługę Imperatora. Dawno żadna gra nie wpędziła mnie w tak zatracający maraton scrollowania tematycznej Wikipedii. Space Marine 2 twardo stoi przy swoim uduchowionym nadęciu, traktując się śmiertelnie poważnie. I bardzo, na Tron, dobrze.

Jakub Paluszek

Jakub Paluszek

Zanim oficjalnie wszedł w szeregi GOL-a, spędził parę ładnych lat pracując na Player Supporcie. Po pierwszej nieudanej próbie studiów, wziął sobie małą przerwę i postawił na rozwój swoich pasji. Filologię polską udało się już ukończyć, choć zawalił cały rok przez stawianie pierwszych, nieśmiałych kroków w tvgry i bez wahania zrobiłby to ponownie. Zaczynał od tekstów na portalu gameplay.pl, następnie udało mu się zostać współpracownikiem tvgry oraz tvfilmy. Aktualnie jest już pełnoetatowym redaktorem. Uwielbia tak marvelowe tasiemce, jak i ambitne niszowe gry narracyjne o szukaniu sensu życia, uważając, że we wszystkim jest coś wartego uwagi i każde medium ma coś fajnego do zaoferowania. Ma słabość do Vice City i Max Payne 2. Kiedyś, ku zażenowaniu wszystkich przymuszonych czytelników oraz teraźniejszego siebie, pisał sporo prozy. Może kiedyś do tego wróci. Oby nie.

więcej

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Recenzja gry Star Wars Outlaws - Ubisoft w końcu pokazał, że ma nowy pomysł na swoje otwarte światy
Recenzja gry Star Wars Outlaws - Ubisoft w końcu pokazał, że ma nowy pomysł na swoje otwarte światy

Recenzja gry

Star Wars: Outlaws jest jak kolejny serial Disneya w świecie Gwiezdnych wojen – ale z tych bardziej udanych, przy których kolejne odcinki włącza się z niecierpliwością. To również jedna z najlepszych ubisoftowych gier z otwartym światem od lat.

Recenzja gry Senua’s Saga: Hellblade 2. Ninja Theory stworzyło arcydzieło, ale wątpię, czy to ocali studio przed Microsoftem
Recenzja gry Senua’s Saga: Hellblade 2. Ninja Theory stworzyło arcydzieło, ale wątpię, czy to ocali studio przed Microsoftem

Recenzja gry

Siedem lat produkcji przełożyło się na grę, która trwa raptem siedem godzin (mniej więcej). Krótko? Owszem, ale prawdopodobnie nie zapomnę ani sekundy z tych siedmiu godzin przez następne siedem dekad swojego życia. Hellblade 2 to arcydzieło.